Podejrzenia o
oszustwo dotyczą co najmniej 15 krakowskich kamienic. Niestety, kilka z nich
zdążyło już zmienić właścicieli, a zapis ustawy o księgach wieczystych i
hipotece z 1982 r. - stanowiący rękojmię wiary publicznej ksiąg wieczystych -
może skutecznie uniemożliwić ich odzyskanie.
Pod koniec ub. roku do Wydziału Ksiąg Wieczystych Sądu Rejonowego dla Krakowa Podgórza wpłynęły dwa akty notarialne dotyczące budynku przy ul. Czystej 11. W pierwszym - 83-letnia Leokadia K., właścicielka kamienicy - zamieszkała na stałe w Hamburgu, legitymująca się polskim paszportem wydanym przez tamtejszego konsula - udzielała pełnomocnictwa w sprawie przejęcia i sprzedaży budynku 22-letniemu Marcinowi W. z Bielska--Białej. Pani K. miała mu osobiście przekazać pełnomocnictwo 20 listopada ub. roku, co potwierdził swoim podpisem i pieczęcią notariusz Jacek S. z Trzebiatowa koło Szczecina. Kolejny dokument został sporządzony dokładnie trzy tygodnie później - 11 grudnia w kancelarii notarialnej pani S. w Magdalence pod Warszawą. Dokument potwierdza sprzedaż kamienicy za 280 tys. zł - przez pełnomocnika Marcina W. - 32-letniemu Markowi S. z Kielc.
- Kserokopie
obydwu aktów notarialnych na szczęście w porę trafiły w nasze ręce. Nowi
właściciele przekazali je bowiem administratorce kamienicy z informacją, że
przejmują budynek. To był ich jedyny błąd - opowiada Wojciech Kozdronkiewicz,
lokator kamienicy przy ul. Czystej 11.
Mieszkańcy nie
mieli wątpliwości, że mają do czynienia z oszustami. Większość z nich nie tylko
znała Leokadię K., byłą właścicielkę kamienicy, ale i uczestniczyła w 1965 r.
w... jej pogrzebie.
- Wielu z nas
znało panią K., mieszkała tu z nami przez ponad 60 lat. Wiedzieliśmy, że nie
pozostawiła żadnego potomstwa, żadnych spadkobierców. Lokatorzy załatwiali
formalności związane z jej pogrzebem. Nabywcy kamienicy nie tylko ją
wskrzesili, ale i odmłodzili - faktycznie dziś bowiem miałaby 124 lata. W
przedłożonym pełnomocnictwie nie zgadzały się ani imiona rodziców właścicielki,
ani rok wybudowania kamienicy. Oszuści byli na tyle niechlujni, że pomylili
nawet liczbę kondygnacji budynku. W umowie sprzedaży figuruje kamienica
3-piętrowa, tymczasem w rzeczywistości budynek ma tylko dwa piętra - opowiadają
lokatorzy.
W połowie
stycznia lokatorzy złożyli do prokuratury zawiadomienie o popełnieniu
przestępstwa. Dołączyli skrócony akt zgonu Leokadii K. oraz zdjęcie jej
rodzinnego grobowca na cmentarzu. Równocześnie złożyli wniosek o wstrzymanie
założenia księgi wieczystej tej nieruchomości w Wydziale Ksiąg Wieczystych Sądu
Rejonowego dla Krakowa Podgórza. Powiadomili też prezydenta Krakowa oraz
podległe mu wydziały magistratu o podejrzeniu oszustwa przy sprzedaży
kamienicy. Od 1965 r. kamienica znajdowała się bowiem w zarządzie gminy Kraków.
- Na
kilkanaście pism skierowanych do Urzędu Miasta otrzymaliśmy tylko dwie
odpowiedzi. Z jednej wynikało, że adresat nawet nie zapoznał się z naszą
sprawą, w drugiej oświadczono nam, że Urząd Miasta nie może być stroną w
sprawie, bowiem jedynie zarządza "mieniem porzuconym" - mówi
Wojciech Kozdronkiewicz.
W prokuraturze
sprawa utknęła w martwym punkcie na kilka miesięcy. Najpierw przekazano akta do
Piaseczna, gdyż uznano, że miejscem popełnienia przestępstwa - czyli dokonania
transakcji sprzedaży kamienicy - może być Magdalenka. Potem do Warszawy, gdzie
rozstrzygano spór kompetencyjny, czyli kto powinien prowadzić dochodzenie.
Wreszcie 20 kwietnia akta wróciły do Krakowa. Przez trzy tygodnie sprawą
zajmowała się śródmiejska prokuratura, ale w końcu zdecydowano, że prowadzić ją
będzie Prokuratura Okręgowa. W tym czasie pan S. w towarzystwie swego "goryla"
kilkakrotnie składał wizyty w Zarządzie Budynków Komunalnych, natarczywie
domagając się od urzędników przekazania zarządu nad kamienicą. Składał
zażalenia, groził sądem, awanturował się. Wreszcie pod koniec czerwca został
zatrzymany i decyzją sądu, tymczasowo aresztowany. Do celi trafił także "pełnomocnik"
Marcin W.
Panowie W. i S. są również podejrzani o dokonanie "przekrętu" przy sprzedaży kamienicy przy ul. Wenecja 5. W tym samym dniu i w tej samej kancelarii notarialnej w Magdalence, pan W., posługując się prawdopodobnie sfałszowanym pełnomocnictwem byłej właścicielki, pani P., sprzedał kamienicę panu S. Mimo że 28 stycznia lokatorzy złożyli zastrzeżenie w sądzie, informując o podejrzeniu przestępstwa, na podstawie tego aktu notarialnego w ciągu trzech tygodni - bo już 17 lutego - założono księgę wieczystą dla tej nieruchomości i 5 marca br. - gdy akta sprawy krążyły po prokuraturach - pan S. szybko sprzedał budynek. Transakcję tym razem przeprowadzono w krakowskiej kancelarii notarialnej pani S.
- W Krakowie na
założenie księgi wieczystej zwykle czeka się ok. dwóch lat. Tymczasem, w nie
wyjaśniony sposób oszustom udało się załatwić całą sprawę w ciągu kilku
tygodni. I nie jest to odosobniony przypadek. Bywa, że kamienica zostaje
kupiona we wrześniu, a sprzedana w lutym i dla obydwu transakcji założone są
księgi wieczyste. Mechanizm oszustwa polega na przeprowadzeniu kilku szybkich
transakcji sprzedaży, które pomagają w zatarciu śladów przestępstwa. W szybkim
założeniu księgi wieczystej dla kamienicy przy ul. Wenecja pomogło zaginięcie w
sądzie złożonego przez lokatorów zastrzeżenia - mówi Wojciech Kozdronkiewicz,
inicjator grupy założycielskiej stowarzyszenia "Lokatorzy w obronie
prawa".
Oszuści konsekwentnie wykorzystują art. 5 ustawy o księgach wieczystych i hipotece z 1982 r., który mówi, że "w razie niezgodności między stanem prawnym nieruchomości ujawnionym w księdze wieczystej a rzeczywistym stanem prawnym, treść księgi rozstrzyga na korzyść tego, kto przez czynność prawną z osobą uprawnioną według treści księgi nabył własność lub inne prawo rzeczowe". Jest to tzw. zasada rękojmi wiary publicznej księgi wieczystej.
- Ta ustawa
uczyniła już bardzo wiele zła. To, co wpisane do księgi, jest "święte",
wobec tego oszuści starają się czym prędzej o wpis i szybko sprzedają
kamienice. Trudno zliczyć, ile takich wątpliwych transakcji przeprowadzono. Z
pewnością sporo. Zasada rękojmi publicznej ksiąg wieczystych jest sprzeczna z
konstytucyjnym prawem do własności i jej ochrony. Jeśli ktoś nabył w dobrej
wierze np. kradzione auto, odpowiada za nieumyślne paserstwo i traci samochód.
Tymczasem, gdy ktoś kupi nieruchomość pochodzącą z przestępstwa w oparciu o
zaufanie do ksiąg wieczystych, skutki decyzji administracyjnych nie naruszają
jego praw. Ten zapis powinien być jak najszybciej zmodyfikowany, gdyż sprzyja
manipulacjom - potwierdzają urzędnicy z Zarządu Budynków Komunalnych Urzędu
Miasta Krakowa.
- Nabywcy
kamienic korzystają również z przywilejów w urzędach skarbowych. Jeśli kupi
pani mercedesa za 100 zł, skarbownik z pewnością nie da temu wiary i każe
zapłacić podatek, zgodnie z ustalonym przez fiskusa cennikiem. Ta zasada nie
dotyczy jednak nabywania kamienic. Urzędnik nie ma prawa zakwestionować ceny
podanej w akcie notarialnym, choćby nawet stanowiła ona ułamek faktycznej
wartości nieruchomości - irytują się lokatorzy.
Jakiś czas temu głośna była w Krakowie sprawa zakupu dwóch kamienic przez wysokiego urzędnika administracji państwowej oraz krakowskiego sportowca. Panowie zapewniali publicznie, że nabyli budynki przy ul. Krakowskiej i pl. Wolnica od wnuczki właściciela, który przed ponad 50 laty opuścił Polskę i osiadł w Argentynie. Problem w tym, że kiedy sprawą zaczęli interesować się dziennikarze, okazało się, że zaginęło pełnomocnictwo, na podstawie którego dokonano transakcji. Zaś nowi właściciele po jakimś czasie odsprzedali z zyskiem kamienice.
- Właściciel
wyjechał z kraju w 1946 r. Przed wyjazdem wyznaczył administratora kamienic,
który korespondował z nim przez ponad 20 lat. W latach 70. odpowiedzi na listy,
kierowane na adres w Buenos Aires przestały przychodzić. Sądziliśmy, że zmarł.
Nie dawał znaku życia aż do 1996 r. Wtedy zwróciliśmy się do Wydziału Lokali UM
z pytaniem o możliwość wykupienia mieszkań i po trzech miesiącach pojawiła się
w Krakowie wnuczka właściciela z pełnomocnictwem do sprzedaży kamienic.
- Chcieliśmy
obejrzeć to pełnomocnictwo, by porównać figurujący na nim podpis z autografem
właściciela z 1946 r. Okazało się jednak, że dokument zaginął, choć powinien
być przechowywany u notariusza - opowiada Zygmunt Kich, jeden z lokatorów
kamienicy przy ul. Krakowskiej.
Doniesienie do
prokuratury złożyli także lokatorzy kamienicy przy ul. Długiej 15. - Oszustwo w
sprawie naszej kamienicy sięga lipca 1943 r., gdy spadkobiercy właścicieli,
Żydzi, sprzedawali budynek dwóm Polakom. Transakcja była fikcyjna, bo po
pierwsze, w czasie wojny Żydzi nie mieli możliwości przeprowadzenia
postępowania spadkowego, po drugie zaś, w 1946 r. Sąd Grodzki w Krakowie
dowiódł, że sprzedający zostali rozstrzelani przez Niemców w marcu 1943 r.,
czyli 3 miesiące przed dokonaniem rzekomej transakcji. W latach 50. sąd uznał
akt notarialny dotyczący tej sprzedaży za sfałszowany. Na jego polecenie w
księdze wieczystej nieruchomości dokonano zapisu, że w razie ujawnienia się
rzekomych właścicieli należy powiadomić organy MO. Jeden z właścicieli objawił
się niedawno i mimo zastrzeżenia w księdze wieczystej, sprzedał połowę
nieruchomości - z trzema lokalami użytkowymi - za 120 tys. zł - opowiadają
lokatorzy.
Do chwili
zakończenia dochodzenia w tej sprawie prokuratura wstrzymała przekazanie
budynku nowemu właścicielowi. Wstrzymano się także z dokonaniem wpisu do księgi
wieczystej.
Do prokuratury trafiły także sprawy przejęcia i sprzedaży kamienic przy ul. Poselskiej, Jagiellońskiej, Kalwaryjskiej, Zyblikiewicza, Dietla i Zwierzynieckiej. Pełnomocnictwo do przejęcia i sprzedaży kamienicy przy ul. Dietla 58 przedstawiła 24-letnia Grażyna N., mieszkanka podkrakowskiej wsi. Dokument nie zawierał daty, ani żadnej pieczęci, ale na jego podstawie 16 września ub. roku sporządzono akt notarialny sprzedaży nieruchomości, pod którym złożyła podpis i swoją pieczęć pani notariusz Anna A.P. z jednej z krakowskich kancelarii. Udzielający pełnomocnictwa Samuel J.P., rzekomo mieszkający w Wiedniu i legitymujący się belgijskim paszportem - miał się urodzić w 1913 r. Tymczasem z Księgi Urodzeń wynika, że Samuel J.P., będący właścicielem nieruchomości przy ul. Dietla 58 w Krakowie urodził się w 1880 r., a więc w momencie udzielania pełnomocnictwa miałby 118 lat. Dokumenty wskazują, że w 1916 r. prowadził działalność handlową na terenie Krakowa. Gdyby pełnomocnictwo Grażyny N. było prawdziwe, musiałby mieć wtedy zaledwie 3 lata. Lokatorzy kamienicy, którzy dowiedzieli się o transakcji grubo po fakcie, ustalili dodatkowo, że pod podanym na pełnomocnictwie adresem - na ul. Schonbrunner w Wiedniu - nigdy nie mieszkał nikt o nazwisku Samuel J.P.
Grażyna N. - wzorem
innych nabywców krakowskich kamienic - szybko odsprzedała budynek. Sprzedała go
wyznaczonemu przez siebie pełnomocnikowi - 34-letniemu mieszkańcowi Gliwic,
Pawłowi J. Akt sprzedaży miał miejsce w krakowskiej kancelarii notarialnej pani
Sylwii M.
Podobną sprawą
usiłują zainteresować prokuraturę lokatorzy budynku przy ul. Zyblikiewicza.
Niedawno krakowski sąd stwierdził nabycie tej kamienicy w spadku przez córkę
właścicielki, zmarłej w 1994 r. w Izraelu. Spadkobierczynię reprezentował przed
sądem krakowski pełnomocnik. Lokatorzy w swym doniesieniu do prokuratury
zwracają m.in. uwagę na niezgodność numeru dowodu osobistego spadkobierczyni,
umieszczonego w testamencie i w pełnomocnictwie.
W latach 1948 - 1971 rząd PRL podpisał umowy z rządami 12 państw zachodnich (w tym USA i Kanady), na mocy których Polska wypłaciła odszkodowania za mienie pozostawione w Polsce obywatelom tych państw. I tak, zgodnie układami odszkodowawczymi m.in. wypłacono Francji w 1948 r. - 65,5 mln dol., Szwecji w 1949 - 22,56 mln dol., Wielkiej Brytanii i Północnej Irlandii w 1954 r. - 16,77 mln dol. USA w 1960 r. - 40 mln dol., Belgii i Księstwu Luksemburg w 1963 r. - 12 mln dol., Kanadzie w 1971 r. - 1,225 mln dol. kanad. Podział tych kwot należał wyłącznie do rządów państw, które je otrzymały. Komisje indemnizacyjne ustalały stawki odszkodowań według realiów zachodnich. Wartość nieruchomości przy ul. Gertrudy 29 w roku 1959 została np. ustalona na 87 400 USD i taką kwotę włącznie z odsetkami otrzymali jej właściciele. Zawarte w umowach klauzule obligowały państwa zachodnie do przekazania stronie polskiej dokumentacji, z której wynikałoby, kto, w jakiej wysokości i za jaki majątek pobrał odszkodowanie. Całkowita spłata kwot wymienionych w poszczególnych układach miała zaś zwalniać rząd polski od wszystkich zobowiązań objętych tymi umowami. Nieruchomości miały przejść na rzecz skarbu państwa na podstawie ustawy z 9 kwietnia 1968 r. o dokonywaniu w księgach wieczystych wpisów na rzecz skarbu państwa w oparciu o międzynarodowe umowy o uregulowaniu roszczeń. Wpisy skarbu państwa w księgach wieczystych w miejsce byłych właścicieli miały być dokonywane na podstawie decyzji ministra finansów. Ministerstwo jednak tego nie uczyniło.
Kiedy w 1992 r.
ruszyła lawina wniosków o zwrot krakowskich kamienic, okazało się, że
Ministerstwo Finansów nie dysponuje kompletnym wykazem osób, które uzyskały
odszkodowanie za utracone nieruchomości. Na pytania kierowane przez
magistrackich urzędników, MF odpowiadało, że ustalenie, czy X otrzymał odszkodowanie
będzie możliwe jedynie pod warunkiem uzyskania informacji, kiedy i dokąd X
wyjechał. Udostępnienia tych danych odmówił UOP oraz MSWiA, choć każdy
wyjeżdżający w tym okresie na Zachód musiał składać kwestionariusz paszportowy
w Ministerstwie Administracji Publicznej.
Urzędnikom
pozostało szperanie w archiwach, wizyty na cmentarzach, spisywanie dat,
nazwisk. W ten sposób udało się ustalić, że kilkanaście wniosków o zwrot
kamienic złożyli spadkobiercy właścicieli, którzy otrzymali odszkodowanie za utracone
mienie i podpisali oświadczenie o zrzeczeniu się majątku. Zgodnie z ich
interpretacją, odszkodowanie wypłacono im jedynie w związku z brakiem
możliwości dysponowania mieniem. Takie samo stanowisko przedstawiło polskie
MSZ. Sprawę rozstrzygnął dopiero wyrok Naczelnego Sądu Administracyjnego w
Warszawie, który zapadł 12 maja tego roku. Sąd w składzie siedmiu sędziów
rozpatrywał skargę na decyzję ministra finansów o przejęciu na rzecz skarbu
państwa czterech krakowskich nieruchomości, za które była właścicielka
otrzymała w USA odszkodowanie. O stwierdzenie nieważności tej decyzji ubiegał
się jej spadkobierca. Sąd jednak przyznał rację ministrowi finansów.
Wyrok NSA pozwoli prawdopodobnie na zakończenie wielu dotychczas zawieszonych postępowań prowadzonych w podobnych sprawach przed sądem. Ile do tej pory oddano nieruchomości byłym właścicielom lub ich spadkobiercom, mimo pobranych odszkodowań - nie sposób jednak ustalić. Faktem bowiem jest, że nie zawsze reprezentanci skarbu państwa usiłowali dociekać, czy odszkodowanie zostało w przeszłości pobrane. Nie sprawdzono tego m.in. w czasie postępowania o stwierdzenie nabycia spadku przez spadkobierców Zofii B., właścicielki kamienicy przy ul. Długiej 59, która przed kilkoma laty zmarła w Wielkiej Brytanii. Wniosek do prokuratury o wszczęcie postępowania wyjaśniającego "w sprawie utraty przez skarb państwa" tej kamienicy złożyli niedawno czterej lokatorzy budynku, którzy w latach 1988-1992 wykupili od gminy mieszkania, a obecnie - po przejęciu przez spadkobierców kamienicy - utracili do nich prawa.
- Nasza
właścicielka od 1948 r. zupełnie nie interesowała się kamienicą. W 1963 r. Sąd
Powiatowy wydał postanowienie o zasiedzeniu nieruchomości przez skarb państwa,
a w 1992 r. przeszła ona na własność gminy. W tym czasie czterech lokatorów
wykupiło mieszkania, ale nikt nas nie raczył powiadomić, że od 1993 r. toczy
się spór o zwrot kamienicy. Pierwszy wyrok w tej sprawie stwierdzał, że skarb
państwa nabył ją przez przedawnienie i zasiedzenie. Sąd drugiej instancji
zwrócił jednak budynek spadkobiercom. Skarb państwa nie tylko nie przysłał na
rozprawę swojego pełnomocnika, ale też nie wniósł apelacji w związku z
przegraną sprawą. Kiedy próbowałem w tej sprawie rozmawiać z pracownikiem
działu prawnego urzędu miasta, usłyszałem, że "minęły czasy, kiedy
dział prawny magistratu zajmował się cudzymi sprawami" i że mam udać
się do kancelarii adwokackiej, gdzie "za wszystkie usługi trzeba płacić"
- opowiada Adam Gdowski.
O podobnych
doświadczeniach w kontaktach z urzędnikami mówią lokatorzy kamienic, które
zakupili oszuści.
- Na początku biliśmy głową o mur - mówi
Wojciech Kozdronkiewicz. - Słaliśmy pismo za pismem usiłując zainteresować
sprawą urząd miasta. W odpowiedzi słyszeliśmy, że gmina nie może być stroną, bo
nie reprezentuje skarbu państwa i zarządza jedynie mieniem porzuconym. Skoro
nikt nie chciał być stroną, powołaliśmy stowarzyszenie, by zdobyć osobowość
prawną i móc reprezentować przed sądem wszystkich lokatorów. Naszym celem jest
odzyskanie kamienic dla skarbu państwa lub prawowitych właścicieli, a pośrednio
także dla lokatorów. Zdajemy sobie przecież sprawę, że gdy po 2004 roku zostaną
uwolnione czynsze, to ci, którzy dzisiaj przejmują kamienice drogą
przestępstwa, nie będą dobrymi wujkami. Wielu ludzi starszych z emeryckim
portfelem zostanie wyrzuconych na bruk. Sądzę, że gmina dopiero wtedy się
obudzi, gdy dostanie 30-40 tys. wniosków o przydział mieszkań socjalnych.
Ewa Kopcik - 7/29/99