http://www.rp.pl/gazeta/wydanie_000428/publicystyka/publicystyka_a_1.html

„Rzeczpospolita”, Warszawa, 28.04.00

Mieszkania i politycy

Sprzedaż rządowych mieszkań za bezcen to przejaw sprawiedliwości społecznej - uznała warszawska prokuratura

Dziewięć milionów - szkodliwość znikoma

Dwóm wysokim urzędnikom URM z czasów koalicji SLD - PSL, którzy nawzajem przydzielali sobie mieszkania, prokurator postawił zarzut niegospodarnego dysponowania mieniem skarbu państwa. Dwa spośród trzech śledztw dotyczących rządowego osiedla Bernardyńska umorzono. Według warszawskiej prokuratury 80-procentowe opusty przy sprzedaży mieszkań dla rządowych notabli były zgodne z zasadą równości obywateli wobec prawa. Z mieszkań służbowych, przyznawanych już według nowych zasad na czas pełnienia funkcji, do dziś nie wyprowadzili się byli wiceministrowie: Robert Mroziewicz i Krzysztof Budnik.

W czerwcu 1995 roku „Rzeczpospolita” ujawniła, że Michał Strąk, były szef Urzędu Rady Ministrów, załatwił sobie 110-metrowe mieszkanie z zasobów rządowych. Umowę najmu na czas nieoznaczony podpisał w dniu upadku rządu Waldemara Pawlaka. Dzień wcześniej podarował swoje własnościowe M-4 synowi, aby móc wykazać, że jest bezdomny. Redaktor naczelny „Rzeczpospolitej” Dariusz Fikus skierował wówczas do prokuratora generalnego Jerzego Jaskierni doniesienie o popełnieniu przestępstwa. 28 lutego 1996 r. Prokuratura Rejonowa umorzyła śledztwo w sprawie przekroczenia uprawnień przez Janusza Lubowicza, dyrektora Gospodarstwa Pomocniczego URM. Powód umorzenia: brak ustawowych znamion czynu zabronionego. Michał Strąk mieszka w Warszawie, na rządowym osiedlu Bernardyńska do dziś, i płaci niski urzędowy czynsz. W prokuraturze zeznał, że mieszkania nie wykupi (Kancelaria Premiera odrzuca obecnie podania o wykup), bo nie podoba mu się okolica, a poza tym nikt go stamtąd nie wyrzuci. Rozwiązanie umowy o najmie, obwarowanej licznymi klauzulami i zawartej na czas nieoznaczony, jest praktycznie niemożliwe. Strąk mógłby utracić mieszkanie tylko wówczas, gdyby je rażąco dewastował, podnajmował, prowadził w nim działalność gospodarczą, nie płacił czynszu lub wszczynał ciągłe burdy. Płacenie czynszu z opóźnieniem nie grozi karami za zwłokę, gdyż nie wspomniano o nich w umowie.

Lokal tyle jest wart, ile minister jest gotów zapłacić W 1997 roku dziesięciu lokatorów wykupiło rządowe mieszkania na własność, płacąc znacznie mniej niż wynosiła cena ich mieszkań na wolnym rynku. Marek Ungier, szef Kancelarii Prezydenta, za 110-metrowe dwupoziomowe lokum zapłacił 49 tysięcy złotych. Z podobnych opustów skorzystali: Roman Adamczyk - dyrektor gabinetu Waldemara Pawlaka; Franciszek Kubiczek - były prezes GUS; Wojciech Sawicki - były szef Kancelarii Senatu; Krzysztof Lutostański - były wiceprezes GUS; Ryszard Pazura - wieloletni podsekretarz stanu w Ministerstwie Finansów; Mieczysław Stelmach - w 1990 r. podsekretarz stanu w Ministerstwie Rolnictwa oraz ministrowie z rządu Tadeusza Mazowieckiego: Waldemar Kuczyński - przekształceń własnościowych; Marek Kucharski - łączności, a także prof. Jerzy Makarczyk, wiceminister spraw zagranicznych.

Prokuratura Rejonowa Warszawa Śródmieście już dwukrotnie umorzyła śledztwo w sprawie niegospodarnej sprzedaży mieszkań na rządowym osiedlu. Według prokuratury Kancelaria Premiera pozbyła się niepotrzebnego balastu, a działania kierowników Urzędu Rejonowego w Warszawie, którzy zaakceptowali niską cenę, miały wręcz zbawienny skutek dla interesów skarbu państwa, gdyż do mieszkań nie trzeba już dopłacać. Kancelaria Premiera jest odmiennego zdania.

W 1997 roku rzeczoznawca majątkowy mgr inż. Wiesław Grociak wycenił metr kwadratowy mieszkania w rządowym bloku przy ul. Grzesiuka 4 na 1750 złotych i dodał do tego cenę gruntu. W ekspertyzie napisał, że wyliczając cenę metra kwadratowego wziął pod uwagę „próbę reprezentacyjną składającą się z ponad stu lokali będących przedmiotem obrotu na rynku lokalnym”. Nie były to jednak ceny rynkowe mieszkań z agencji nieruchomości, lecz ceny z aktów notarialnych, w których gmina sprzedawała lokale dotychczasowym najemcom. Według tych stawek mieszkanie Marka Ungiera było warte 245 tys. zł. Wiesław Grociak zaproponował od tej ceny 80-procentowy opust, gdyż należy uwzględnić „popyt i siłę nabywczą aktualnych najemców”. Ponadto - według rzeczoznawcy - lokal zamieszkany „nie stanowi towaru rynkowego w czystej formie i praktycznie uniemożliwia to jego zbycie innej osobie niż najemca”. Jednak obowiązująca wówczas ustawa o gospodarce gruntami i wywłaszczaniu nieruchomości nie przewidywała żadnych ulg przy sprzedaży mieszkań należących do skarbu państwa. Bonifikaty można było stosować przy sprzedaży mieszkań komunalnych, jeśli rada gminy podjęła stosowną uchwałę.

Konstytucyjne opusty za 9 milionów złotych Mecenas Jerzy Naumann, reprezentujący Gospodarstwo Pomocnicze Kancelarii Prezesa Rady Ministrów, wystąpił w lutym ubiegłego roku z formalnym wnioskiem do prokuratury, aby rzeczoznawcy postawić zarzut umyślnego poświadczenia nieprawdy w sporządzanych operatach szacunkowych rządowych lokali. Prokuratura wniosek odrzuciła.

„Mieszkania te stanowiły jedynie obciążenie dla skarbu państwa - napisał asesor Radosław Gałan w postanowieniu o umorzeniu śledztwa z 14 kwietnia 1999 r. - Budynki te były w swej zdecydowanej większości zbudowane w oparciu o przestarzałe technologie. Ich stan techniczny często wymagał remontów pochłaniających duże nakłady. Sprzedaż w wypadku niektórych lokali spowodowała pierwszy zysk od kilku lat”.

Zdaniem prokuratury kolejni kierownicy Urzędu Rejonowego w Warszawie - Andrzej Kosiński i Stefan Kubiak (obecnie radny powiatu warszawskiego z listy SLD) - nie popełnili przestępstwa, gdyż stosując 80-procentowe opusty kierowali się „zasadą równości obywateli wobec prawa oraz konstytucyjną zasadą sprawiedliwości społecznej”. Radosław Gałan ocenił, że rzeczywiście dwaj kierownicy Urzędu Rejonowego „przekroczyli nadane im uprawnienia do sprzedaży mieszkań zgodnie z obowiązującym porządkiem prawnym”, ale czyn ten „nie zawiera znamion czynu zabronionego”.

Stefan Kubiak wyjaśniał, że nie stosował żadnych ulg przy sprzedaży mieszkań, gdyż bonifikatę określał rzeczoznawca. Prokuratura podzieliła argumenty rzeczoznawcy, który wyjaśniał, że nikt nie kupi mieszkania od skarbu państwa za 100 procent jego wartości, skoro mieszkania komunalne sprzedawane są pięć razy taniej. - Jest to transakcja wymuszona, jeśli ma dojść do obrotu, jedna strona musi chcieć sprzedać, a druga kupić - tłumaczył Wiesław Grociak. - Cena lokalu zajętego musi zatem odpowiadać wartości, jaką najemca jest gotów zapłacić, inaczej nie dojdzie do obrotu.

Tymczasem według Najwyższej Izby Kontroli, która złożyła zawiadomienie o popełnieniu przestępstwa, transakcje te kosztowały skarb państwa ponad 9 mln złotych (łącznie z bonifikatami sprzedano 159 mieszkań, w tym 10 z osiedla Bernardyńska). Zdaniem prezesa NIK Janusza Wojciechowskiego wina byłego kierownika Urzędu Rejonowego na Mokotowie była ewidentna.

Rzeczoznawca najpierw dobry, później zły

Oceną postępowania Wiesława Grociaka zajęła się Komisja Arbitrażowa przy Polskiej Federacji Stowarzyszeń Rzeczoznawców Majątkowych. 5 grudnia 1998 roku komisja, której szefował Iwo Betke, orzekła, że choć w wycenach Grociaka są drobne błędy, to ocena jego pracy jest pozytywna - operaty zostały sporządzone poprawnie. Komisja powołała się na stanowisko Urzędu Mieszkalnictwa i Rozwoju Miast z 22 maja 1997 r., dotyczące sprzedaży mieszkań zakładowych na rzecz najemców. Wiceprezes UMiRM Stanisław Mizara pisał wówczas do ministra gospodarki Wiesława Kaczmarka, że przy sprzedaży mieszkań zakładowych można stosować ulgi równe tym, jakie gmina stosuje przy sprzedaży mieszkań komunalnych. W styczniu 1999 roku Urząd zmienił zdanie. „Zastosowanie do lokalu państwowego bonifikaty uchwalonej przez radę gminy należy uznać za naruszenie obowiązujących przepisów - oświadczył Henryk Jędrzejewski, dyr. Departamentu Gospodarki Nieruchomościami UMiRM. - Gdyby ustawodawca chciał dopuścić możliwość stosowania ulg przy sprzedaży lokali państwowych, znalazłoby to wyraz w wyraźnym przepisie prawa”.

15 lutego 1999 r. zmieniła zdanie również Komisja Arbitrażowa, która tym razem orzekła, że rzeczoznawca działał błędnie, gdyż określał cenę zamiast wartości nieruchomości. Tymczasem określanie ceny i ewentualnych bonifikat należy do właściciela lokalu, a nie do rzeczoznawcy. Na wniosek komisji Urząd Mieszkalnictwa i Rozwoju Miast ukarał Wiesława Grociaka rocznym pozbawieniem uprawnień zawodowych. Decyzja nie jest prawomocna, rzeczoznawca odwołał się do NSA.

Powszechne uwłaszczenie notabli

Umorzone śledztwo w sprawie sprzedaży rządowych mieszkań wszczęto na nowo po zażaleniu złożonym do Prokuratury Okręgowej w Warszawie przez mecenasa Naumanna. Na krótko. 10 października 1999 r. asesor Radosław Gałan ponownie śledztwo umorzył. Tym razem przychylił się do stwierdzenia NIK, że dwaj byli kierownicy Urzędu Rejonowego w Warszawie swoimi błędnymi decyzjami wyrządzili szkodę skarbowi państwa w wielkich rozmiarach (9 mln 79 tys. zł). Uznał jednak, że... „społeczna szkodliwość tych czynów jest znikoma”.

„W komisjach sejmowych znajduje się projekt ustawy o powszechnym uwłaszczeniu, zgodnie z którym w wyniku jej wprowadzenia dotychczasowi najemcy nieruchomości skarbu państwa nabędą je nieodpłatnie na własność - stwierdził Radosław Gałan.

- Decyzje podejmowane przez kierowników Urzędu Rejonowego pozostawały co prawda w sprzeczności z wówczas obowiązującymi przepisami, jednak czyniły zadość intencji ustawodawcy, polegającej na jak najpowszechniejszej prywatyzacji publicznych zasobów mieszkaniowych”.

Mecenas Naumann napisał kolejne, piąte zażalenie na decyzję prokuratora. Argumentuje w nim, iż trudno uznać kwotę 9 mln złotych strat jako znikomą i że doszło do ograbienia skarbu państwa w „warunkach aferowego nadużycia”.

Brak należytej troski

Kolejne śledztwo, które prowadzi warszawska prokuratura, dotyczy sprawy wynajęcia mieszkań urzędnikom na czas nieokreślony. Do połowy października ubiegłego roku trwał spór kompetencyjny o to, która prokuratura powinna je prowadzić - śródmiejska czy mokotowska. Nie chciała ani jedna, ani druga. Wreszcie 10 listopada 1999 r., pięć dni przed upływem terminu przedawnienia, postawiono zarzuty Janowi Z., byłemu podsekretarzowi stanu w URM, oraz Januszowi L., dyrektorowi Gospodarstwa Pomocniczego URM. Prokuratura zarzuciła im „brak należytej troski o racjonalne gospodarowanie mieniem skarbu państwa” oraz działanie w celu osiągnięcia korzyści osobistej (przydzielili mieszkania sobie nawzajem).

Obaj podejrzani mieszkają obecnie w tym samym bloku na osiedlu Bernardyńska II, który w 1991 roku wybudowano jako hotel rządowy. W sierpniu 1994 r. Michał Strąk zadecydował o przekwalifikowaniu hotelu na budynek mieszkalny zakładowy, po czym sam wprowadził się do 110-metrowego mieszkania. We wrześniu 1994 r. na polecenie Jana Z. jedno mieszkanie połączono z suszarnią, dzięki czemu powstał lokal o powierzchni 101 metrów. Wprowadził się tam Jan Z.

Do dziś dwunastu spośród czternastu lokatorów zmieniło miejsce pracy i służbowe mieszkania im się nie należą. Nie można ich jednak wykwaterować, gdyż zawarto z nimi umowy najmu na czas nieoznaczony. Aby znaleźć lokum dla nowych urzędników, na osiedlu Bernardyńska II wybudowano kolejny hotel rządowy.

Komisja nie patrzy

Przydzielać mieszkania miała specjalna komisja, powołana przez dyrektora Janusza L. w lipcu 1994 r. Członkowie komisji i jej przewodniczący przyznali mieszkania sobie, ale faktycznie niczego nie opiniowali. Nie sprawdzano nawet, czy urzędnicy proszący o przydział mają gdzie mieszkać. Nikt nie żądał dołączenia jakiejkolwiek dokumentacji do wniosku o przydział. 3 stycznia 1995 r. Jan Z., który od 1978 roku był zameldowany w trzypokojowym mieszkaniu w Pruszkowie, pisał do Janusza L.: „Nie dysponuję żadnym mieszkaniem ani w Warszawie, ani poza jej granicami”. Tymczasem w oświadczeniu majątkowym z czerwca 1992 r., złożonym w URM, Jan Z. pisał, że posiada mieszkanie własnościowe, a dom jednorodzinny należy do małżonki. Dyrektor Janusz L. zastosował manewr Strąka - mieszkanie przepisał na córkę, dzięki czemu mógł skorzystać „z pomocy mieszkaniowej z uwagi na brak własnego lokalu”.

- Gdy zaczęła obowiązywać nowa ustawa o najmie lokali i dodatkach mieszkaniowych, komisja nie musiała już sprawdzać, w jakich warunkach kto mieszka - wyjaśnia Irena, była naczelnik wydziału w Gospodarstwie Pomocniczym URM. - Pod rządami tej ustawy można było wziąć człowieka z ulicy i dać mu mieszkanie. Co to za niegospodarność, skoro postępują tak wszystkie kolejne ekipy rządzące?

Irena Cz., członek komisji mieszkaniowej, wprowadziła się do tego samego budynku co jej szefowie. W zamian miała oddać do dyspozycji URM kawalerkę na Żoliborzu, ale na 26-metrowe mieszkanie ponoć nie było chętnych, więc je sprzedała. W tym czasie URM wynajmował i nadal wynajmuje swoim pracownikom dziesiątki mieszkań na mieście.

- Nie można tej sprawy oceniać z dzisiejszej perspektywy - mówi Janusz L. - Kto mógł przypuszczać, że mieszkań zabraknie. Miałem być futurologiem?

Dziurawa ustawa i urmowskie spółdzielnie Gdy urzędnicy URM wprowadzali się do bloku przy ul. Grzesiuka, istniała już ustawa o najmie lokali i dodatkach mieszkaniowych z 2 lipca 1994 r., ale brakowało do niej niektórych przepisów wykonawczych. Ustawa weszła w życie 12 listopada 1994 r., a rozporządzenie dotyczące zajmowania mieszkań przez osoby piastujące kierownicze stanowiska państwowe wprowadzono dopiero w grudniu 1995 r. Zachowało się pismo Jana Z. z 12 maja 1995 r. skierowane do minister budownictwa Barbary Blidy z prośbą o czasowe zawieszenie prac legislacyjnych.

11 umów najmu dyrektor L. podpisał na ustne polecenie Jana Z. (czemu ten ostatni zaprzecza), jedną Jan Z. (na dwóch kolejnych jest jego adnotacja, że umowę należy podpisać). W piśmie do dyrektora L. z 3 września 1994 r. Jan Z. wskazał siebie jako jedyną osobę uprawnioną do wyłącznego dysponowania lokalami. Pośpiech był wskazany - niektóre umowy dyrektor L. podpisywał leżąc w szpitalu. 20 listopada 1995 r. po artykułach w „Rzeczpospolitej” Z. i L. zostali odwołani ze stanowisk, mieszkań jednak nie utracili. „Spytaliśmy Zagajewskiego i Lubowicza, czy wyprowadzą się z urmowskich mieszkań. Nie chcieli odpowiadać na to pytanie” - pisała „Rzeczpospolita” 13 listopada 1995 r. Dzięki Janowi Z. spółdzielnie mieszkaniowe tworzone przez pracowników URM otrzymywały grunty bez przetargu po bardzo niskich cenach. Urzędnicy dorabiali, handlując udziałami w spółdzielniach - cena „odstępnego” dochodziła nawet do 120 tys. zł za metr. Rekordzista otrzymał przydział na dwa mieszkania i dwa segmenty. Jan Z., podobnie jak Marek Ungier, z dużym ociąganiem reaguje na wezwania prokuratury. Policjanci nie mogą nigdy zastać go w domu. Na telefon z „Rzeczpospolitej” zareagował rzucając słuchawkę.

Mieszkanie dla wiceministra

W środę „Super Express” doniósł, że 80-metrowe mieszkania służbowe na warszawskich Kabatach przydzielono w 1998 roku ówczesnym wiceministrom spraw wewnętrznych i administracji: Wojciechowi Brochwiczowi i Krzysztofowi Bondarykowi. Otrzymali mieszkania nie z puli rządowej (nadal obowiązuje zarządzenie Wiesława Walendziaka, że mieszkania rządowe przyznawane są na czas pełnienia stanowisk), ale z puli Straży Granicznej. „O przydzieleniu luksusowych mieszkań zadecydował komendant SG, który bezpośrednio podlegał służbowo wiceministrowi Brochwiczowi” - napisał „Super Express”. Obaj byli wiceministrowie pozostają w rezerwie kadrowej komendanta głównego Straży Granicznej i otrzymują regularną pensję od 5 do 7 tys. złotych. Choć zostali zdymisjonowani w ubiegłym roku praw do mieszkań nie utracili. „Rz” ustaliła, że inny były wiceminister spraw wewnętrznych i administracji Krzysztof Budnik (zdymisjonowany 15 października 1999 roku) do dziś mieszka w rządowym mieszkaniu, podobnie jak były wiceminister obrony narodowej Robert Mroziewicz, który w sierpniu ubiegłego roku podał się do dymisji po wszczęciu wobec niego postępowania lustracyjnego. Zgodnie z obowiązującymi przepisami urzędnik może mieszkać w służbowym mieszkaniu najdłużej przez pół roku po odwołaniu ze stanowiska. W przypadku Mroziewicza i Budnika termin ten minął.

Zgodnie z obowiązującymi przepisami (rozporządzenie prezesa Rady Ministrów z 1995 r., nowelizowane 29 września 1998 r.) mieszkanie służbowe przyznawane jest osobie „sprawującej kierownicze stanowisko państwowe” na czas pełnienia funkcji. Teoretycznie osoba ta powinna wyprowadzić się niezwłocznie po odwołaniu ze stanowiska, ale może złożyć podanie o przedłużenie umowy najmu o pół roku. We wrześniu 1998 roku, z inicjatywy szefa Kancelarii Premiera Wiesława Walendziaka, zlikwidowano przepis mówiący, że w sytuacjach szczególnych można zawierać umowy na czas nieokreślony.

Leszek Kraskowski

Komentarz

Wygrana cwaniactwa

Urzędnicy nie wydają rozporządzeń do ustawy, bo gdy ich nie ma - mogą poprzydzielać sobie służbowe mieszkania. Rzeczoznawca nie widzi niczego niestosownego w opiniowaniu ogromnych opustów przy wycenie mieszkań dla ludzi z kręgów władzy, bo należy uwzględnić „popyt i siłę nabywczą aktualnych najemców”. Prokuratura natomiast za znikomą szkodliwość społeczną uznaje działalność wysokiej rangi urzędników, którzy - uczestnicząc w wykupie za bezcen mieszkań - narazili skarb państwa na stratę 9 mln złotych. Byli ministrowie korzystają ze służbowych lokali, wykorzystując luki prawne.

Niektórzy bohaterowie tego mieszkaniowego spektaklu nadal piastują odpowiedzialne urzędy publiczne, pobierają ministerialne wynagrodzenia, nie ponosząc żadnej odpowiedzialności - ani materialnej, ani moralnej. Ludzie zaufania publicznego drwią sobie z prawa i przyzwoitości, czują się bezkarni, bo nikt nie chce lub nie jest w stanie napiętnować ich nagannych postępków.

Nie potrzeba doprawdy raportów Banku Światowego czy Transparency International by skonstatować, że prymitywne cwaniactwo niektórych ludzi władzy wzięło górę nad uczciwością i przyzwoitością. W tej sytuacji wątpliwości budzą polityczne i partyjne deklaracje o gotowości walki z korupcją i nepotyzmem, organizowanie na ten temat konferencji i narad, skoro państwo z całym swoim aparatem jest - w opisanych dziś przez nas sytuacjach - bezsilne.

Bożena Wawrzewska