30.IV.2002.
Ustawą w nieuczciwe firmy
Mieszkaniowe
przekręty
Nieuczciwi
developerzy nadal są postrachem ludzi bez mieszkań. Przeliczenie się z siłami,
dekoniunktura na rynku lub po prostu ukartowany przekręt to przyczyna wielu
dramatów ludzi, którzy powierzyli spółkom developerskim oszczędności całego
życia.
I nie są to pojedyncze przypadki. Z
naszych szacunków wynika, że w ten sposób, od roku 1990 w całym kraju
poszkodowanych zostało ponad 20 tysięcy osób a dwa razy tyle narażonych zostało
na wyższe koszty niż im obiecywano. Tylko nielicznym udało się odzyskać środki
powierzone nieuczciwemu developerowi. A wszystko za sprawą puszczenia na żywioł
budownictwa developerskiego. W wielu krajach ich działalność jest uregulowana
prawnie i np. w USA developer nie ma prawa przyjmować przedpłat i odgrywać roli
parabanku. Pieniądze klienta gromadzone są na kontach depozytowych, otwieranych
na ich nazwisko, bank pośredniczy w inwestowaniu, kontrolując przebieg procesu
i przekazując stopniowo pieniądze. U nas klient musi przychodzić z walizką
gotówki, która nie jest nigdzie ubezpieczona. A finał często bywa taki jak w
tych przypadkach...
Pierwszy był Drewbud Piotra Bykowskiego,
który jeszcze w 1989 roku miał wybudować 300-400 domków kanadyjskich, a po
czterech latach - 30 tys. Kilkadziesiąt tysięcy osób nabyło akcje, promesy i
książeczki gruntowe. Chętni zostali z papierami bez wartości.
Ponad 600 rodzin wpłaciło pieniądze na
mieszkania do firmy FRI SA w stolicy.
Pieniądze rozeszły się. Kiedy prokurator
wkroczył do spółki - zastał konta puste, a mieszkania i samochody przepisane na
żony właścicieli. Szefów tego biznesu aresztowano i sąd w 1998 roku ogłosił
upadłość firmy. Pozostało tylko kilkanaście rozgrzebanych budów.
W Warszawie przy zbiegu ulic:
Łopuszańskiej i Al. Jerozolimskich miało powstać luksusowe osiedle Floryda. Właściciel
firmy T.W. Development przyjął 100 zgłoszeń jeszcze w latach 1991/92. Jednak
szybko skończyły się inwestorowi pieniądze i obrósł w długi. Niedoszli
właściciele skierowali sprawę do sądu. Wygrali proces, ale inwestor był
niewypłacalny. Rozgrzebaną inwestycję przejęli poszkodowani i część zaczętych
domów zaczęli sami wykańczać.
Jednym z największych, zarazem
najbardziej spektakularnych skandali była upadłość w lipcu 1997 roku
spółdzielni "Zrąb". Skutkiem ośmiu lat działalności było 40 mln
długów i 1200 rodzin na lodzie. Spółdzielnia zdołała wybudować tylko 150
mieszkań. Kłopoty zaczęły się, gdy "Zrąb" wpłacił w 1991 roku pół
miliona dolarów na konto amerykańskiej spółki Inter Continental Development
Group z Florydy, na domki, które nigdy z Ameryki nie nadeszły. Mimo, że w 1992
roku stało się jasne, że zostali "orżnięci" nadal przyjmowali zapisy
na amerykańskie domki. 190 z 300 obiecanych domków miało stanąć pod Jabłonną we
wsi Skierdy.
Prawdziwa draka wyszła ze spółką
developerską "Draczer", która w 1994 roku rozpoczęła budowę osiedla
szeregowców Viking przy trasie Toruńskiej na warszawskim Bródnie. Spółka miała
rekomendacje renomowanego amerykańskiego banku PAM-Banku. Zabezpieczeniem
zaciąganych kredytów była ziemia pod osiedlem. Jednak noga się powinęła firmie.
Koszty rosły, roboty się ślimaczyły a na końcu okazało się, że udziałowcem w
firmie jest pruszkowski mafiozo "Kwiatek". Z pięciu planowanych
osiedli powstały tylko dwa, a paruset klientów straciło znaczne wkłady
sięgające kilkudziesięciu tysięcy dolarów. Sąd w 1999 roku ogłosił upadłość
spółki, zadłużonej na 7 mln dol. Odzyskane pieniądze ze sprzedanej ziemi
poszły... na spłatę zobowiązań m.in. banku gwarantującego, a ludzie zostali z
figą w garści. Były przedsięwzięcia z góry skalkulowane jako przekręt. Tak było
ze spółką "Arkadia" założoną w Puławach. Ogłosiła ona dwa przetargi
na dostawę stolarki okiennej, zebrała wadium od kilkudziesięciu firm i w dniu
rozstrzygnięcia przetargu... w 2000 roku właścicielka zniknęła. Firma wynajmowała
lokal w siedzibie warszawskiego BetonStalu. Do dziś prokuratura szuka
właścicielki, która - jak się okazało - kupiła firmę z kontami i telefonami...
na ukradziony dowód.
Podobnie było z Luxdom MMB, lublinianki
Magdaleny Bandury - zamieszkałej w Kanadzie. Zamierzała zbudować osiedle z 333
mieszkaniami. Inwestycję uwiarygodnił nawet PKO BP, który miał zarządzać
pieniędzmi przyszłych lokatorów - zgromadzonymi na specjalnym koncie. Tylko
zaliczki po 2 tys. złotych wpłacano na konto spółki. Po zebraniu gotówki...
pani Bandura zniknęła. Czy jest sposób na aferzystów? - Jest - twierdzi Janusz
Zalewski, prezes zarządu Krajowego Związku Pracodawców Budownictwa -
Przygotowaliśmy wspólnie z pos. Zbigniewem Janowskim (SLD), szefem Związku
Zawodowego "Budowlani" ustawę o gwarancji płatności w budownictwie.
Jest ona złożona w Sejmie, a my odbyliśmy rozmowy w rządzie na jej temat.
Oczekujemy, że zostanie wniesiona pod obrady. Otóż praprzyczyną wszystkich
kłopotów firm developerskich były problemy z płatnościami za roboty budowlane.
Myślą przewodnią projektu jest to, że wykonawca może zejść z placu budowy,
kiedy zamawiający nie płaci rachunków. To zapobiega pogrążaniu się w długach a
w następstwie doprowadza do bankructwa inwestora, wykonawcę a do problemów -
np. czekających na mieszkania.
- Jako bezwzględny obowiązek - mówi
prawnik Wojciech Błaszczyk - przyjęto uprawnienie do żądania gwarancji
budowlanej przez wykonawcę. Gwarancja ta została ściśle zdefiniowana i
odniesiona do już istniejących rozwiązań prawnych. Spośród nich wskazujemy jako
najbardziej skuteczne dla inwestycji budowlanych następujące formy
zabezpieczeń: gwarancję bankową, poręczenie bankowe i gwarancję Skarbu państwa.
O wysokości i momencie żądania gwarancji
decydować ma wykonawca według oceny ryzyka oraz solidności klienta. Egzekucja
obowiązku gwarancji płatności budowlanej pozostanie w rękach wykonawcy. To
wzmocni ochronę prawną małych wykonawców, ale i klientów firm developerskich.
Płatności będą wnoszone za zrealizowane fragmenty budowy stąd czekający na
mieszkanie nie będą zmuszeni do wpłacania jednorazowo dużych kwot. Gwarancja
banku lub Skarbu Państwa zaświadczy, że developer jest "pewny" i ma
zdolność do zrealizowania przedsięwzięcia.
MIECZYSŁAW WODZICKI